środa, 16 października 2013

Jak dawno czyściłeś uszy?

Jak dawno czyściłeś uszy? Tylko bez żachnięć proszę. Nie będę tu nikogo odpytywać z higieny osobistej, idzie mi o rzecz dużo bardziej fundamentalną – zanieczyszczenie hałasem

Siódma. skoczna melodyjka mająca tchnąć we mnie optymizm i energię na nadchodzący dzień boleśnie wbijała mi się w mózg. Akustyczny gwałt dokonywany na moich szarych komórkach miał je zmusić do powrotu na jawę. Oczy już się otworzyły, a świadomość z wolna krystalizowała wokół jednej myśli: uciszyć hałas. Moja prawa ręka dokładnie wiedziała, co robić.
W fachowym języku to działanie nosi nazwę „reakcja na hałas impulsowy”. Głośny, niespodziewany dźwięk może wywołać gwałtowne skurcze mięśni nóg, rąk, tułowia czy powiek, podnieść ciśnienie krwi, przyspieszyć bicie serca. Ta stresowa odpowiedź organizmu przydatna naszym przodkom zaskoczonym na sawannie przez odgłosy głodnych drapieżników jest mniej uzasadniona w świecie, w którym wrogiem jest budzik.

W senny, pokryty mgłą poranek myśl, że zegarek jest pierwszym z całej kolekcji hałasów, którym będę musiała stawić dziś czoła, nie napawała optymizmem...

Akustyczny krajobraz
Żyjemy w świecie dźwięków. One wpływają na nasz nastrój, ba!, na nasze zdrowie. Tymczasem – często z własnego wyboru, a często całkiem bezwiednie – pakujemy sobie do uszu dźwiękowy fast food, trując się bezwartościowym dźwiękiem. Niestety, jak każdy fast food także i ten akustyczny wywołuje w naszym organizmie wiele skutków ubocznych: zwiększa problemy z koncentracją, sprzyja agresji, obniża zdolność uczenia się, sprzyja chorobom układu krążenia, powoduje zaburzenia snu. Jest przyczyną bólów głowy i zaburzeń nerwowych.

Im większy hałas, tym więcej negatywnych skutków ze sobą niesie: ten ekstremalny, z przedziału 85–130 decybeli (80 dB – rozpędzony pociąg, 90 – ruch uliczny o dużym natężeniu, 130 – startujący odrzutowiec), powoduje już zaburzenia wielu układów, między innymi krążenia i pokarmowego. Narażenie na hałas o poziomie dźwięku przekraczającym 130 dB wywołuje nudności, zaburzenia równowagi oraz zmiany w obrazie krwi. Może być przyczyną chorób organów wewnętrznych, a nawet spowodować ich zniszczenie poprzez wywoływanie drgań tych narządów.

Czy można się obronić przed dźwiękowym zanieczyszczeniem? Oczywiście. Tym, jak skutecznie to robić, zajmują się ekolodzy dźwięku.

Ich niewątpliwym patronem jest kanadyjski kompozytor i muzykolog R. Murray Schafer. To on (w 1967 roku) sformułował pojęcie soundscape. Termin ten – jak łatwo się domyślić – został wymyślony przez analogię do landscape i oznacza „pejzaż dźwiękowy”. Każdy z nas zanurzony jest w jakimś akustycznym krajobrazie. Co ciekawe, jak twierdzi Schafer, już samo zmysłowe odbieranie otaczających nas dźwięków zmienia ich obraz, czyli (jak skądinąd głoszą fizycy kwantowi) obserwacja wpływa na obserwowany obiekt. Jak?

– To my decydujemy, jaką uwagę poświęcamy poszczególnym bodźcom akustycznym – wyjaśnia doktor Robert Losiak, kulturoznawca z Zakładu Muzykologii Uniwersytetu Wrocławskiego. – Jedne możemy zaniedbywać, podczas gdy inne świadomie wyławiać z otoczenia.

Schafer mówił o świadomym słuchaniu, które ma moc kształtowania otaczającej nas fonosfery. By jednak stać się świadomym słuchaczem, musimy zwiększyć swoją dźwiękową wrażliwość. W tym celu kompozytor opracował zestawy ćwiczeń, które nazwał „czyszczeniem uszu”. Na czym to polega?

Apelowanie do właścicieli supermarketów, by wyłączyli kaleczące uszy głośniki, to głos wołającego na puszczy. Podobnie ma się sprawa z gabinetami fryzjerskimi, poczekalniami, w których – chcemy tego czy nie – atakuje nas mniej lub bardziej przyjemna muzyka. Każdy z nas może jednak poprawić akustyczne warunki środowiska, w którym przebywa. To proste.
Po pierwsze, ogranicz szum wokół siebie. Czy zawsze gdzieś w tle musi jazgotać radio? Czy potrzebna ci gadka nieustannie włączonego telewizora? Wyjmij z uszu słuchawki iPoda. Po co? By wybrać się na dźwiękowy spacer. Wsłuchaj się w dźwięki, które na co dzień mijasz zupełnie bezrefleksyjnie. Wyławiaj je po jednym i analizuj. Zaczniesz wtedy pełniej odbierać fonosferę, odkrywając, że każde środowisko ma niepowtarzalny akustyczny charakter. I zaręczam – hałas przestanie być po prostu hałasem. Szum z bezosobowego amalgamatu dźwięków zacznie układać się w melodię.

Przekonał się o tym wrocławski artysta Maciej Bączyk, który w ramach programu „Niewidzialna mapa Wrocławia” odbył po swoim mieście wycieczki z osobami niewidomymi. Zaskoczył go ich dźwiękowy odbiór miasta. „Oglądamy znane nam miejsca utrwalone na fotografiach sprzed kilkudziesięciu lat. Czy będziemy kiedyś w podobny sposób wspominać dźwięki, wklejać je do albumów, tworzyć dla nich muzea? Kiedy na półce w księgarni obok albumów fotograficznych ze zdjęciami Wrocławia pojawi się płyta z dźwiękiem Wrocławia?” – opisywał swoje refleksje artysta (relacje z tych spacerów i pejzaże dźwiękowe Wrocławia znajdziemy na www.kulturaenter.pl/07mo02.html).

– Zwykle nieświadomie jesteśmy związani ze swoimi pejzażami dźwiękowymi – komentuje doktor Losiak. – Mamy poczucie zamieszkiwania przestrzeni dźwiękowej, wspominamy akustyczny klimat miejsc pamiętanych z dzieciństwa.

Schizofonia współczesna
Tymczasem – twierdzi Murray Schafer – na skutek zmian cywilizacyjnych pejzaże dźwiękowe przechodzą niekorzystną zmianę. Cierpimy na schizofonię: znajdujemy się w sytuacji, w której dźwięki odrywają się od kontekstu, zwielokrotniają, utrudniając identyfikację i zrozumienie otoczenia. Dawne tak zwane pejzaże hi-fi zmieniają się w lo-fi. Pojawia się szum, hałas, który zmusza nas do krzyczenia, mówienia podniesionym głosem, zasysa pojedyncze dźwięki, czyniąc z nich nieznośną dźwiękową zupę, trudną do strawienia papkę. „W zatłoczonym obszarze lo-fi pojedyncze sygnały akustyczne są niewyraźne. Określony dźwięk przytłumiony jest szerokopasmowym szumem” – pisze Schafer.

W tym dźwiękowym śmietniku wszystkie bodźce stają się jednakowo ważne, przez co zaczynamy odbierać świat niczym osoby cierpiące na ADHD. Mózgi takich ludzi (z przyczyn fizjologicznych) mają kłopot z selekcją bodźców. Nasze mózgi w akustycznym chaosie zaczynają działać podobnie. Stąd zaburzenia koncentracji, większa nerwowość.

Muzak to brud
Zagrożenie „zanieczyszczania hałasem” spostrzegł już w 1969 roku wybitny kompozytor Witold Lutosławski. Z jego inicjatywy Międzynarodowa Rada Muzyczna UNESCO przyjęła ustawę, w której między innymi „potępia niedopuszczalne pogwałcenie wolności osobistej i prawa każdego człowieka do ciszy przez nadużywanie nagranej i nadawanej w radiu muzyki w miejscach publicznych i prywatnych”.

Lata 60. to początek ekspansji tak zwanej muzyki tła, instrumentalnej papki rozbrzmiewającej w miejscach publicznych: hotelach, restauracjach, supermarketach, na lotniskach. Oprócz hałasów industrialnych sami zaczęliśmy fundować sobie akustyczny brud, wypełniając nisze ciszy ciągłym brzęczeniem głośników. Powstała nawet korporacja o nazwie Muzak Holdings, która zajęła się dystrybucją muzyki przeznaczonej do restauracji i hoteli (od jej nazwy taki rodzaj muzyki zaczęto nazywać muzakiem). W połowie lat 80. Muzak zaopatrywał w dźwiękowe tapety około 200 milionów odbiorców na całym uprzemysłowionym świecie.
W 1989 roku rockman Ted Nugent zaoferował 10 milionów dolarów na wykupienie korporacji tylko po to, by później puścić ją z torbami. Wtedy to się nie udało. Niedawno jednak do śmierci Muzak Holdings przyczynił się kryzys. 10 lutego 2009 roku ku uldze ekologów dźwięku firma ogłosiła bankructwo.

Czy zuboży to falę dźwięków atakujących co dzień nasze uszy? Wątpię. Z badań prowadzonych przez ekoakustyków wynika, że z roku na rok postępuje erozja naturalnych pejzaży dźwiękowych. Na świecie jest coraz więcej osób, które przez całe swoje życie nie doświadczą obcowania z ciszą.

– Nie ma miejsca na ziemi w stu procentach wolnego od hałasu produkowanego przez człowieka – stwierdza ponuro Gordon Hempton, słynny amerykański ekolog dźwięku. – W latach 80. w stanie Waszyngton było jeszcze blisko 20 miejsc, w których interwały ciszy wynosiły do 15 minut. Dziś są już tylko trzy takie przestrzenie. W amerykańskich parkach narodowych odgłosów natury niezakłóconych przez ludzkie dźwięki można posłuchać nie dłużej niż przez pięć minut – mówi Hempton.

Trudno więc się dziwić, że na świecie zaczął się ekologiczny ruch mający chronić naturalne pejzaże dźwiękowe. – Unia Europejska wydała dyrektywę dotyczącą hałasu, w której postuluje takie projektowanie przestrzeni publicznych, by uwzględniały one strefy ciszy – mówi doktor Sebastian Bernat z Zakładu Ochrony Środowiska Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. – Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że ekologia dźwięku zmierza do osiągnięcia ciszy doskonałej. Nie dążymy do eliminacji hałasu, bo to niemożliwe. Staramy się ten hałas oswoić. Zgiełk jest na przykład nieodłączną cechą miasta. To naturalny miejski pejzaż dźwiękowy. Co więcej, powstają społeczne inicjatywy, które służą dźwiękowej identyfikacji poszczególnych miast, na przykład projekt „Ulubiony dźwięk Pragi” prowadzony w stolicy naszych południowych sąsiadów. Swoje dźwięki zbierają też: Londyn, Chicago, Pekin, niemieckie miasta portowe. Jakiś czas temu powstała strona internetowa Sound Transit umożliwiająca odbycie wędrówki dźwiękowej po różnych miejscach świata. – Jest coraz więcej przedsięwzięć dotyczących edukacji dźwięku – mówi Bernat. Jako przykład przytacza program „Sonic Postcards” wprowadzony w Wielkiej Brytanii. Uczniowie szkół podstawowych wyszukują ciekawe pejzaże dźwiękowe, w Internecie tworzą z nich pocztówki i wymieniają się nimi z uczniami z innych szkół.

Miejsce muzyki

Jeśli ktoś chce doświadczyć podobnych działań w naturze, może w listopadzie wybrać się do austriackiego miasta Linz, które będzie realizować kampanię przeciw obecności hałasu i muzyki tła w przestrzeni publicznej.

– Idea Murraya Schafera ewoluuje – zgadza się doktor Losiak. – Trudno dziś myśleć o powrocie do idealnie krystalicznego pejzażu hi-lo, bo poza wybranymi obszarami, które należy chronić, to niemożliwe. Należy się raczej skupiać na odpowiedniości dźwięku i otoczenia. Nie puszczać w hałaśliwych i brudnych tramwajach – jak próbowały to niedawno robić władze Wrocławia – muzyki Mozarta, bo będzie ona tylko rozdrażniać ludzi. Należy tak tworzyć przestrzenie dźwiękowe, by dawały one ludziom możliwość poczucia tożsamości, charakteru danego miejsca.

Miejsca historyczne powinny rozbrzmiewać stukotem dorożek o bruk, kurantami, dzwonami. Przestrzenie związane z odpoczynkiem – szumem fontann i szelestem liści. A ryk silników? Powinien zajmować należne mu miejsce. Nawet dźwiękowy purysta Schafer zaprojektował kiedyś dźwięk elektrycznego samochodu, którego silnik nie brzmiał tak, jak powinien.
W końcu – jak mawiał Schafer – świat to symfonia. I czy tego chcemy, czy nie, dźwięki industrialne zajęły już miejsce w orkiestrze. Najważniejsze, by nie grały pierwszych skrzypiec.

Olga Woźniak